Dlaczego Hołownia nie został drugim Zełenskim?
Szymon Hołownia to był niewątpliwie hit zimowego okna transferowego w polityce. Człowiek przecież nie z nikąd a jednak człowiek zagadka. Człowiek, który dla tego kraju był rzeczywiście pierwszą poważną szansą na niepartyjnego kandydata na prezydenta od lat (Kukiza w tym ujęciu ani trochę nie uwzględniam). Bezpartyjnego, czyli takiego na jakiego mówi się, że jako społeczeństwo liczymy, czekamy i zasłużyliśmy. Mówi się, że takiego chcemy, więc wreszcie wydawało się, że był on na wyciagniecie ręki. Co poszło zatem nie tak? Czy jednak był to ktoś nieznany i nierozpoznawalny? Nie do zidentyfikowania w naszej politycznej książce telefonicznej? Ktoś niekompetentny bo nie ze świata polityki? Niegodzien urzędu, bo z TVN-u? Taki trochę hybrydowy katolik (zbyt awangardowy dla naszego sztampowego modelu katolicyzmu)? Popatrzmy zatem co mogło pójść nie tak.
Po pierwsze: Szymon Hołownia nie miał i nadal nie ma zbudowanej wokół siebie legendy. W sensie takim, że nie ma wokół niego narracji - opowieści, która pociągnęłaby za sobą ludzi, nie tylko słuchających tego co mówi na wiecach, lub w internecie, lecz także wspominających jego osobistą księgę dokonań. Czegoś w rodzaju przekazu, który ciągnął ludzi w kierunku PO-PiS w latach 2003 - 2005, jako namacalnej alternatywy dla postkomunistycznego ładu. Coś jak wizja w stylu tej, jaką snuł w 2007 roku Donald Tusk (bez względu na jej rezultat i późniejszy odbiór). Społeczna odezwa na miarę tej, jaką tworzył i kierował do pierwszych niezadowolonych, lub nieobjętych tuskową zieloną wyspą Jarosław Kaczyński, jeszcze na świeżych popiołach dymiącego wciąż wraku prezydenckiego samolotu. Próba budowania tego typu legendy o bezpartyjnym prezydencie przez Szymona Hołownię rozbiła się (może bez trzasku, ale jednak) o wciąż silnie związany beton stereotypu, że w naszym kraju doświadczony (czytaj: dobry) polityk musi być głęboko osadzony i ukorzeniony w strukturach państwowych, administracyjnych, czy samorządowych. Że musi być na przykład prawnikiem. Że ład musi być nadal taki, jaki zapamiętaliśmy z post-PRL-u, lub też nie trzeba się od tej tradycji wcale aż tak mocno odcinać bo przecież w tej materii wystarcza nam już historia bojów PiS-u z PO. Hołownia swoją legendę zaczyna budować w momencie, kiedy tacy, którzy skutecznie o prezydenturę się ubiegają mają ją już ugruntowaną i prezydentura ta może być dla nich jej ukoronowaniem, a nie dopiero momentem wmurowania pod nią węgielnego kamienia.
Po drugie: finanse i zasięg marketingowy. Dobre to czasy (lepsze niż kiedyś), bo każdy ma szansę dotrzeć dalej w internecie, ale przecież wiemy, że nie w tym rzecz. Informacyjno-ideologiczna machina PiS jest skuteczna ponieważ jest obecna wszędzie: w miastach, na wsi, w kościele, pośród ludzi starszych, w internecie, telewizji (swojej), prasie (także de facto swojej). Opierają się jej jedynie młodsi i co bardziej wykształceni, ale dlaczego tak się dzieje wiemy doskonale. W zasadzie dla każdej z wymienionych grup i środowisk (poza młodymi) PiS miało długą i wciągającą opowieść. Taką na lata. Serial, który przewiduje więcej niż jeden, czy dwa sezony. Serial przede wszystkim o czyhających na człowieka zagrożeniach, ale o nich samych w kolejnym paragrafie. W dyskursie Hołowni dopiero obserwujemy kiełkujące zalążki tego, co kiedyś może przerodzić się w konary dźwigające jego programowe podstawy (a przez to: legendę) - czego zresztą sam autor jest świadom, nazywając swoj projekt "Polska 2050", a nie na przykład "Polska 2040".
W historii kultury i w samej analizie dyskursu politycznego, tradycja walki dobra ze złem wydaje się starsza niż cokolwiek innego. Przykłady pierwsze z brzegu:
USA vs ZSRR
PZPR vs zachodni imperializm
Republika vs Imperium
demokracja na świecie vs terroryzm na świecie
PiS vs PO
narodowy konserwatyzm vs europejski liberalizm
Prostym przepisem PiS na kampanię prezydencką i parlamentarną w 2015 roku było zogniskowanie społecznych reakcji wokół tego, co wzbudza w nas najsilniejsze i największe emocje - dzieci (dla rodziców) oraz pieniędzy (dla w zasadzie każdego z nas). O ile emocje są w polityce od zawsze, trudno nie dostrzec, iż w przekazie liberalnym, lub konserwatywno-liberalnym, ich znaczenie słabnie, wobec konserwatywnych i prawicowo-populistycznych inwestycji w nie. W narracji Hołowni nie było miejsca na emocje. A jeśli było - to nie na takie, które ludzi nakręcają, które dają silne bodźce do reakcji. Nie takie, które pomagają ukoić własne lęki, słabości czy porażki, poprzez zrzucenie za to odpowiedzialności na tych drugich, po innej stronie barykady. Opcja jednocząca społeczeństwo, jaką próbował i próbował będzie stać się Hołownia, wciąż nie jest u nas atrakcyjna, zarówno dla polityków, dziennikarzy jak i samych wyborców.
No i wreszcie - bezpartyjność - argument Szymona Hołowni, spinający klamrą jego pozostałe programowe punkty.
To nie jest tak, że u nas społeczeństwo jest przyzwyczajonie do duopolu PiS-PO, o czym chętnie i wciąż z przekonaniem mówią na przykład prawdziwe środowiska prawicowe i konserwatywne. To demagogia. To już było. Ten model zużył sie zupełnie tak, jak zużyły swoją formułę ośmiorniczki i smoleńskie miesięcznice.
Przez ostatnie pięć lat ludzie po prostu stali się przyzwyczajeni do PiS. I to zarówno ich wyborcy, jak i wyborcy PO/KO, a nawet lewicy, czy PSL. Jedni przyzwyczaili się do obrony swoich ideałów (czytaj: polityka społeczna), inni zaś do jedynego spadku po dawnej Platformie - podjęcie walki z PiS. A tym, którzy PiS nie lubią, nie utożsamiają się z PiS-owskim socjalem, tudzież z ich wizją państwowości się nie zgadzają, nadal jest całkiem po drodze sympatyzować z PO i post PO, bo to też jest już pewna historycznie wypracowania formuła. Latami budowana legenda, jedna z takich, o jakich mowa powyżej. I jestem przekonany, że to jest te 15-25% elektoratu (które podebrałby być może KO Hołownia, gdyby nie zamiana MKB na RT i jego dość spektakularny marsz w kierunku sondażowych wyżyn), które nadal wiernie tkwi przy chociażby PO/KO, bo nie jest łatwo im uwierzyć, że ten niechciany przez nich PiS jest w stanie ustawić do pionu ktoś taki jak Szymon Hołownia.
W tytule zaczęło się od Wołodymira Zełenskiego, gdzie zatem w tym wszystkim Ukraina? Na Ukrainie, jak to na Ukrainie - zawsze jest tam w polityce więcej do stracenia i więcej do zyskania. A zatem nie tak jak u nas. Już nie, albo też i jeszcze nie. I pewnie to nawet i dobrze.
Po pierwsze: Szymon Hołownia nie miał i nadal nie ma zbudowanej wokół siebie legendy. W sensie takim, że nie ma wokół niego narracji - opowieści, która pociągnęłaby za sobą ludzi, nie tylko słuchających tego co mówi na wiecach, lub w internecie, lecz także wspominających jego osobistą księgę dokonań. Czegoś w rodzaju przekazu, który ciągnął ludzi w kierunku PO-PiS w latach 2003 - 2005, jako namacalnej alternatywy dla postkomunistycznego ładu. Coś jak wizja w stylu tej, jaką snuł w 2007 roku Donald Tusk (bez względu na jej rezultat i późniejszy odbiór). Społeczna odezwa na miarę tej, jaką tworzył i kierował do pierwszych niezadowolonych, lub nieobjętych tuskową zieloną wyspą Jarosław Kaczyński, jeszcze na świeżych popiołach dymiącego wciąż wraku prezydenckiego samolotu. Próba budowania tego typu legendy o bezpartyjnym prezydencie przez Szymona Hołownię rozbiła się (może bez trzasku, ale jednak) o wciąż silnie związany beton stereotypu, że w naszym kraju doświadczony (czytaj: dobry) polityk musi być głęboko osadzony i ukorzeniony w strukturach państwowych, administracyjnych, czy samorządowych. Że musi być na przykład prawnikiem. Że ład musi być nadal taki, jaki zapamiętaliśmy z post-PRL-u, lub też nie trzeba się od tej tradycji wcale aż tak mocno odcinać bo przecież w tej materii wystarcza nam już historia bojów PiS-u z PO. Hołownia swoją legendę zaczyna budować w momencie, kiedy tacy, którzy skutecznie o prezydenturę się ubiegają mają ją już ugruntowaną i prezydentura ta może być dla nich jej ukoronowaniem, a nie dopiero momentem wmurowania pod nią węgielnego kamienia.
Po drugie: finanse i zasięg marketingowy. Dobre to czasy (lepsze niż kiedyś), bo każdy ma szansę dotrzeć dalej w internecie, ale przecież wiemy, że nie w tym rzecz. Informacyjno-ideologiczna machina PiS jest skuteczna ponieważ jest obecna wszędzie: w miastach, na wsi, w kościele, pośród ludzi starszych, w internecie, telewizji (swojej), prasie (także de facto swojej). Opierają się jej jedynie młodsi i co bardziej wykształceni, ale dlaczego tak się dzieje wiemy doskonale. W zasadzie dla każdej z wymienionych grup i środowisk (poza młodymi) PiS miało długą i wciągającą opowieść. Taką na lata. Serial, który przewiduje więcej niż jeden, czy dwa sezony. Serial przede wszystkim o czyhających na człowieka zagrożeniach, ale o nich samych w kolejnym paragrafie. W dyskursie Hołowni dopiero obserwujemy kiełkujące zalążki tego, co kiedyś może przerodzić się w konary dźwigające jego programowe podstawy (a przez to: legendę) - czego zresztą sam autor jest świadom, nazywając swoj projekt "Polska 2050", a nie na przykład "Polska 2040".
W historii kultury i w samej analizie dyskursu politycznego, tradycja walki dobra ze złem wydaje się starsza niż cokolwiek innego. Przykłady pierwsze z brzegu:
USA vs ZSRR
PZPR vs zachodni imperializm
Republika vs Imperium
demokracja na świecie vs terroryzm na świecie
PiS vs PO
narodowy konserwatyzm vs europejski liberalizm
Prostym przepisem PiS na kampanię prezydencką i parlamentarną w 2015 roku było zogniskowanie społecznych reakcji wokół tego, co wzbudza w nas najsilniejsze i największe emocje - dzieci (dla rodziców) oraz pieniędzy (dla w zasadzie każdego z nas). O ile emocje są w polityce od zawsze, trudno nie dostrzec, iż w przekazie liberalnym, lub konserwatywno-liberalnym, ich znaczenie słabnie, wobec konserwatywnych i prawicowo-populistycznych inwestycji w nie. W narracji Hołowni nie było miejsca na emocje. A jeśli było - to nie na takie, które ludzi nakręcają, które dają silne bodźce do reakcji. Nie takie, które pomagają ukoić własne lęki, słabości czy porażki, poprzez zrzucenie za to odpowiedzialności na tych drugich, po innej stronie barykady. Opcja jednocząca społeczeństwo, jaką próbował i próbował będzie stać się Hołownia, wciąż nie jest u nas atrakcyjna, zarówno dla polityków, dziennikarzy jak i samych wyborców.
No i wreszcie - bezpartyjność - argument Szymona Hołowni, spinający klamrą jego pozostałe programowe punkty.
To nie jest tak, że u nas społeczeństwo jest przyzwyczajonie do duopolu PiS-PO, o czym chętnie i wciąż z przekonaniem mówią na przykład prawdziwe środowiska prawicowe i konserwatywne. To demagogia. To już było. Ten model zużył sie zupełnie tak, jak zużyły swoją formułę ośmiorniczki i smoleńskie miesięcznice.
Przez ostatnie pięć lat ludzie po prostu stali się przyzwyczajeni do PiS. I to zarówno ich wyborcy, jak i wyborcy PO/KO, a nawet lewicy, czy PSL. Jedni przyzwyczaili się do obrony swoich ideałów (czytaj: polityka społeczna), inni zaś do jedynego spadku po dawnej Platformie - podjęcie walki z PiS. A tym, którzy PiS nie lubią, nie utożsamiają się z PiS-owskim socjalem, tudzież z ich wizją państwowości się nie zgadzają, nadal jest całkiem po drodze sympatyzować z PO i post PO, bo to też jest już pewna historycznie wypracowania formuła. Latami budowana legenda, jedna z takich, o jakich mowa powyżej. I jestem przekonany, że to jest te 15-25% elektoratu (które podebrałby być może KO Hołownia, gdyby nie zamiana MKB na RT i jego dość spektakularny marsz w kierunku sondażowych wyżyn), które nadal wiernie tkwi przy chociażby PO/KO, bo nie jest łatwo im uwierzyć, że ten niechciany przez nich PiS jest w stanie ustawić do pionu ktoś taki jak Szymon Hołownia.
W tytule zaczęło się od Wołodymira Zełenskiego, gdzie zatem w tym wszystkim Ukraina? Na Ukrainie, jak to na Ukrainie - zawsze jest tam w polityce więcej do stracenia i więcej do zyskania. A zatem nie tak jak u nas. Już nie, albo też i jeszcze nie. I pewnie to nawet i dobrze.
Komentarze
Prześlij komentarz