Strefa komfortu

Post z okazji urlopu, który właśnie kończę. W jego trakcie przeczytałem parę książek, parę artykułów, poszedłem na grzyby, przemyślałem kilka spraw. Jak na urlop przystało, poczułem oczywiście także i komfort. Tak duży, że aż postanowiłem o nim napisać. 

Taki mamy ostatnio klimat, że wiele osób zadaje sobie pytanie jak może wyglądać Zjednoczona Prawica po burzy, jaka właśnie przechodzi nad obozem rządzącym. Pytanie to zbiegło się u mnie akurat z innym, które w trakcie swojego (komfortowego urlopu) z kilku niezależnych względów zadałem sam sobie: czy i w jakim stopniu coś u nas jest (a na pewno coś) po/zamiast PO/KO - PiS? Według wszelkich sondaży dotyczących poparcia politycznych sił, w zbitce PO/KO - PiS nadal ulokowane jest około 70% naszego kapitału wyborczego. To dużo. Na tyle dużo by (od wielu lat) sądzić, że jest to bardzo trwała polityczna rzeczywistość (także i na wiele kolejnych lat). 

Skąd akurat takie pytanie? Pewnie z nadmiaru wolnego czasu oraz faktycznej ściany do której dochodzi się w trakcie podobnyh rozważań, a która nadal zdaje się być niezwykle mocnym murem, im więcej czasu mija od faktycznej kumulacji bitwy o rząd dusz między PiS a PO (lata i wybory 2015-2019). Co już samo w sobie zachęca do zadania sobie kilku ontologicznych pytań: co dalej? Co po tym? Co oprócz tego? Co wobec tego? A tego typu pytania, zrodzone i postawione w czasie urlopu, same w sobie, kazały i podpowiadały myśleć o obecnej socjo-politycznej sytuacji w kraju jako swoistej "strefie komfortu". 

A że taka a nie inna sytuacja (dominacja PO-PiS) to dla nas swoista strefa komfortu, widać po wszelkich sygnałach, które tylko da się naokoło odebrać - zarówno w mikro, jak i makro skali. Spróbujcie sami - jeżeli odbieracie inaczej - znaczyć to może, że jest z Wami lepiej, niż mogłoby się wydawać. Także z perspektywy tego wpisu. 

PO versus PiS - dobrze znana nam dychotomia od lat wielu - obszar spychania przez nas samych wielu naszych polityczych prób odnajdywania się na geopolitycznej mapie wyborczej w Polsce. Bitewne poletko, pod które możemy podciągnąć wszystkie nasze troski, obawy i rozczenia, które narastały w nas w ostatniej dekadzie (a i zapewne dłużej); przynajmniej w sferze naszego społecznego i obywatelskiego odniesienia. Troski, obawy i rozczenia - jeżeli mamy takowe (a mieć przecież musimy), to głównie pojawiają się one, jak mniemam, w zakresie socjalnym oraz ideologicznym (jak w ostatniej dekadzie). A problemem w takiej sytuacji jest to, że w tym rozpędzonym pociągu transformacji ustrojowej bardzo mocno patrzymy na to jak jest tu i teraz (no bo przecież na tym skupia się uwaga obserwatora, jeżeli znajduje się w punkcie, który jest względem otoczenia mocno rozpędzony). A jeśli już "tu" i "teraz" są dla nas w miarę akceptowalne, w ramach zakresów tych obaw nie patrzymy za daleko do przodu. Udowodniliśmy to już sobie i innym jako społeczeństwo obywatelskie na jakie było nas stać, nie raz i nie dwa, układając się z ładem panującym, mniej więcej między latami 2007 a 2014. I tak jak mocno przyzwyczajaliśmy się do naszej socjo-pozycji wypracowywanej w tamtym czasie, tak i mocno oduczyliśmy się patrzeć na nas samych i szybko zapominamy jak było kiedyś, lgnąc do coraz to łatwiej dostępnego dobrobytu.

A co za tym idzie - zawsze trudno jest wyjść ze strefy komfortu. Niezależnie od tego, co tak naprawdę dla nas to oznacza - pójście  do psychologa. przeprosiny kobiety, przeprosiny kogoś słabszego (czy przeprosiny w ogóle). Trzymanie języka za zębami. Zachowanie emocjonalnej powściągliwości za kierownicą (czy w ogóle zachowanie się za kierownicą). Wyjście zza parawanu na bałtyckiej plaży. Wstanie z kanapy. Nasza narodowa strefa komfortu nadal ma się dobrze. I trudno jest mi naprawdę uwierzyć, że taki dorobek może być pochodną naszej narodowej traumy. Bo gdyby tak było - byłoby przecież odwrotnie. Nam jest z niej trudno wyjść bo właśnie uważamy się za kogoś, kto dostąpił zaszczytu zamykania się w niej i niepatrzenia na to co u innych (u sąsiadów, uosób starszych, u dalszej rodziny). Mamy to, bo czujemy się lepsi, a nie gorsi od innych. A wyjście ze strefy komfortu to dla nas ciągle domena słabszych. Kogoś kto ma jakiś problem i musi w ogóle o tym mysleć. 

Zadanie to zatem dla słabszych. Ewentualnie jeszcze dla ochotników. Dla takich, którzy chcą zrobić to jako zadanie na "szóstkę" podczas gdy nam zwykle wystarczy w życiu ocena 4-5, a często przecież nawet i jechanie na trójach. 

PiS vs PO to dla nas pewna strefa komfortu w myśleniu o społeczeństwie i polityce ostatniej dekady. O tym, jak ciężko wychodziło się z niej PO i jej wyborcom, przekonalismy się w latach 2014-2015, podczas końcówki rządu E. Kopacz i kiedy końca dobiegała kadencja B. Komorowskiego. A jak sprawa ma się teraz?

Bo to, że PiS stworzył kolejną i przyzwyczaił nas do własnej wersji "strefy komfortu" (czy aby na pewno o to właśnie chodzi w polityce?), nie jest chyba zaskoczeniem dla żadnej ze stron (nazwijmy to: PiS i nie-PiS). 500 złotych na dziecko? Proszę bardzo. Trzynasta i czternasta emerytura? Nie ma problemu. Rozliczanie poprzednich rządów? - Z dziką przyjemnością. Niewygodne pytania kierowane wobec niewygodnych kwestii (np. mariaż państwa z kościołem)? Po co to komu? Macie chleb, dajcie nam i wam samym święty spokój. Wy macie chleb i igrzyska, my tutaj sobie twórczo porządzimy, zreformujemy sądy i media - ale do tego potrzebny jest nam wszystkim spokój. Nam i wam. Zostańcie w bezpieczniej strefie niedzielnego obiadu oraz roztańczonego Narodowego. Zostańcie w domach. Zostańcie na swojej kanapie. Zostańcie w uporządkowanym tu i teraz i niech będzie tak jak jest. Po co wam na przykład lewacko-liberalna zawierucha, która jeszcze rozpieprzy wam ten ciężko wypracowany, domowy ład?

Dlatego też (ale i nie tylko dlatego) trudno nam jest odwykać od tego co jest, także i w metaforycznej sferze walki politycznego dobra z politycznem złem. A zatem walki PiS-u z PO, bez względu na to kto i dla kogo jest owym dobrem i złem. 

Trudno nam od tego odwykać, ale przecież odwykniemy. Tak jak odwykaliśmy od rządów SLD i politycznej żonglerki gabinetów, z którą wchodziliśmy w nowe milenium. Dziś znów zdajemy się potrzebować nowego politycznego powietrza jak w latach 2002-2005. W czasach, kiedy wejście do Unii Europejskiej jawiło się w naszym kraju jak jakaś gruba kreska, odzielająca jeszcze duszne lata dziewięćdziesiąte od potencjalnego, europejskiego dobrobytu. Kiedy to ustawialiśmy się w kolejce po dotacje, drogi, dopłaty, fundusze, otwarte granice. Teraz potrzebujemy tej zmiany tak samo mocno. Wobec zakiszenia się Platformy. Wobec odparowania lewicy, której PiS zabrał najmocniejsze argumenty, jakie miała ona na pierwsze 30 lat transformacji (zabezpieczenie socjalu). Wobec PiS-u, który wziął na siebie ciężar zorganizowania państwa po swojemu,a którego to ciężaru wiadomo było, że nie udźwignie, bo nie ma do tego odpowiedniej elastycznosci, potrzeby i umiejętności kooperacji oraz otwartości do dyskusji. 

Znów po prostu potrzeba nam czegoś lub kogoś nowego. Bo w polityce jak w przyrodzie - wszystko zależy od danego momentu cyklu. 

Czy czymś takim będzie inicjatywa Szymona Hołowni? Wielu widzi w niej jakąś budującą się alternatywę, wielu innych spisuje go na straty, już na samym starcie. Okej, spisywać można, z tym, że jeżeli nie właśnie tak, to jak ta nowa jakość/siła ma się nam objawić, jeżeli nie właśnie poprzez metodę prób? I jeżeli nie to, co zatem pozostanie nam na kolejne lata? Wieczne podpinanie PO lub lewicy pod respirator? A przecież kolejny z takich respiratorów dociera właśnie na oddział, na ktorym kładzie się PiS. 

Jak bardzo obecna strefa komfortu została w społeczeństwie naruszona, widać choćby po histerycznych reakcjach tzw. suwerena (żelazny elektorat PiS, na możliwy rozpad koalicji Zjednoczonej Prawicy. 




Wyborcy ci nagle zdali sobie sprawę, że cała operacja dobrej zmiany mogła być czymś zupełnie innym niż coś w co uwierzyli w latach 2014 - 2015. Poczuli się oszukani. Poczuli, że to jak było i jest za PiS-u niebawem może przeminąć, wraz ze spontanicznymi mykami historii, zafundowanymi przez samych koalicjantów. Wyjście z tej strefy komfortu wydaje się dziś dla nich czymś na co nie są zupełnie gotowi. Jednakże zupełnie jak i wyborcy oraz sami politycy PO/KO, którzy wobec możliwośći przedwczesnych wyborów nie bardzo wiedzą jak mogliby się w tej sytuacji zachować (coś w lokalnych strukturach PO niby zaczyna się dziać, ale na ile są to konkretne ruchy niosące za sobą konkretne programowe działania?). Gwiazdka z nieba wobec charyzmatycznego i wizerunkowego deficytu jak i programowej wyblakłosci może okazać się dla tej partii meteorytem, z hukiem rozbijającym się o ziemię.

Czy zatem jest szansa, że bój o rząd dusz może rozstrzygnąć się między Hołownią a Konfederacja? Zbyt wcześnie aby o tym mówić. Zbyt wcześnie by grzebać koalicję ZP (chyba, że pogrzebią się sami szybciej niż myślimy - są bowiem na mocnym kursie, by zatopić się w skutek własnych decyzji. Może się okazać, że do zatonięcia wcale nie będą nawet zbytnio potrzebować lodowej góry).

Na Hołownię i Konfederację może być teraz jeszcze za wcześnie. Bo nasze strefy komfortu i ramy pojmowania nadal jeszcze działają w oparciu o stare zasady i porządki. Ale nowe i tak idzie nieuchronnie. I kto wie, czy właśnie tego typu układ sił nie będzie nowym poletkiem do czegoś na kształt kolejnej bitwy o Polskę, O Polskę lat 2030-2050. Jak i poletkiem na którym wykwitną nasze nowe narodowe strefy komfortu. 

Komentarze

Popularne posty