Pięć blizn po kampanii

Czyli moje subiektywne podsumowanie kończącej się własnie kampanii prezydenckiej przed wyborami 2020. Kampanii pod paroma względami wyjątkowej, głównie niestety za sprawą wielu politycznych grzechów głównych, które zostały w niej popełnione. I zapewne, niczym pierworodny z nami wszystkimi, grzechy te zostaną w tak zwanej debacie publicznej na dobre lub na bardzo długo. 

Po pierwsze: wybory pandemią naznaczone

Trudno winić tutaj ślepy los za to, iż pokarał ludzkość pandemią w roku wyborczym (zresztą nie tylko w Polsce). Jeżeli już jednak można komuś cokolwiek wytknąć w tym aspekcie to chyba nie tylko najłatwiej, ale i najrozsądniej będzie chyba zrzucić winę na rządzących. 

Kampania zaczęła się w czasach mocno dla nas ograniczonych epidemią i fakt ten musiał nastręczyć trudności z organizacją prezydenckich wyborów, to oczywiste. Często podkreślam, że w naszym dyskursie politycznym, czy społeczno-politycznym, określenie "klasa rządząca" jest nadużywane - o jakiej bowiem możemy mówić klasie, w momencie gdy obóz rządzący ma: sejmową większość oraz prezydenta, natomiast znamion klasy żadnych. W momencie gdy nie wiadomo było jeszcze jak to wszystko się potoczy, oraz gdy tak naprawdę nie wiadomo było, które rozwiązanie problemu wyborów w czasie pandemii może być najlepsze (a może żadne z nich), nikt w obozie rządzącym, tudzież w sztabie urzędującego prezydenta ubiegającego się o reelekcję nie zaapelował: okej panie i panowie, mamy epidemię, zawieśmy na jakiś czas działania kampanijne, sprawdźmy na czym stoimy, a później wrócimy do rozgrywki. Takie sygnały oczywiście były, ale oczywiście nie ze strony ani z inicjatywy obozu rządzącego. 

I już wtedy było wiadomo, że dalej będzie już tylko ostrzej. 

Smród niezdrowej rywalizacji ciągnał się zatem za tymi wyborami już od początku epidemii. Czarę goryczy dopełnił projekt ustawy o szczególnych zasadach przeprowadzenia wyborów powszechnych z dnia 6 kwietnia. Dla PiS i jego zwolenników był to sztandarowy przykład na to, jak szybko i skutecznie może działać państwo. Dla wszystkich innych z PiS się nieidentyfikujących - projekt ten  faktycznie przypomniał nam wieloletnią tradycję i cały mechanizm działania tej partii, który zakłada, że nie ważne czy działamy w granicach prawa czy też nie, ważne byśmy dojechali do celu. A jeżeli prawo będzie na tyle nieelastyczne - nagniemy je tak, by było dobrze. Rozumiejąc całą antypatię rzesz ludzi wobec PO/KO przyznać trzeba, że Marszałek Senatu Tomasz Grodzki uratował Polskę przed prawnym chaosem oraz międzynarodowym blamażem. Czy się to komuś podoba, czy nie. I to o nim będą pisać podręczniki historii za kilkadziesiąt lat. 

Po drugie: czarny PR czarniejszy od samej czerni

Po fiasku wyborów 10.V tak naprawdę na dobre ruszyła ta kampania - trudno bowiem było nazwać nią wcześniejsze boje o kształt wyborów. Ruszyła i szybko okazała sie być najczarniejszą jeżeli chodzi o  zastosowane w niej socjotechniki i zagrania. 

Jeżeli kiedyś mógł kogoś szokować brak podania sobie ręki przez Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego przed prezydencką debatą, lub niegodnym politycznych zagrywek mógł jawić się tzw.  "dziadek z Wehrmachtu", ten ktoś chyba aż do dziś zbiera szczękę z podłogi na widok i myśl o tym co działo się w bieżącej kampanii. Poziom trywializacji i spłycania publicznej dyskusji sięgnął jakichś niewyobrażalnych dotąd wyżyn i z każdym dniem zdawał się jeszcze bardziej śrubować skalę (a kampania jeszcze przecież trwa). Z oczywistych względów uderzę tutaj w Prawo i Sprawiedliwość oraz Telewizję Polską, choć zapewne wielu by teraz powiedziało, że przecież TVN i choćby Gazeta Wyborcza (jako wpływowe i popularne media wśród środowisk opozycyjnych) też przecież uprawiały kampanię i kreowały własną nagonkę. Zgadza się, z tym, że  to jednak obóz rządzący (zwłaszcza z prezydentem na czele) powinien wyznaczać ład i porządek, jak i debaty publicznej, tak i być może samej kampanii. Być swoistym wzorem do naśladowania. Wyznaczać trend. W końcu to przecież reprezentacja społeczeństwa (no właśnie....). Tymczasem to właśnie im całe te nawalanki na słynne już "warszawki", wycieczki do Brazylii, Elektrownie Czajki i inne ośmiorniczki są absolutnie na rękę! Czyli zupełnie inaczej, niż każdy z nas uczył się z dowolnego podręcznika do wiedzy o społeczeństwie. Dlaczego? Bo to emocjonalnie stymuluje ich elektorat. Dlaczego? Bo taki już po prostu ten elektorat jest. 

Po trzecie: brak prezydenckiej debaty przed II turą

A brak debaty to tak naprawdę brak chęci na Polskę wszystkich Polaków, o czym tak szumnie mówi prezydent i premier - i to po raz kolejny jest winą rządzących. W ich bowiem działaniu, poza zwykłym gadaniem pod wyborczą publiczkę, nie ma żadnego elementu pojednawczego. Zamiast tego są prowokacyjne i bezczelne wypowiedzi Ryszarda Terleckiego, podwórkowe zaczepki w tweetach Beaty Mazurek, terenowe happeningi Sebastiana Kalety. Jednakże pomimo ciągłego i konsekwentnego odwracania kota ogonem każdy inteligenty wyborca zapamięta z tej kampanii stosunek władzy zarówno do samej debaty, jak i do wyrażania zdania innego niż ich samych. 

Po czwarte: strach ma wielkie oczy

Strachu PiS-u przed utratą władzy nie porównałbym z żadnym innym strachem, widzianym i wyrażanym przez jakiekolwiek inne ugrupowanie, w sytuacji możliwej utraty władzy. Instyntkt przetrwania jest w Prawie i Sprawiedliwości tak silny, iż ewidentnie dyktuje członkom tej formacji, sympatykom, oraz zaprzyjaźnionym mediom stosowanie wszelkiego rodzaju chwytów, które są w stanie dowieźć ich do upragnionego celu. Z tej kampanii zapamiętam nie tylko zdzieranie banerów (bo to działało w dwie strony), czy PRL-bis w TVP (bo to mamy cały czas, od czterech lat), lecz przede wszystkim słynny już wyborczy spot Andrzeja Dudy w "Wiadomościach" autorstwa Marka Sawickiego, emisję ulotek szkalujących Rafała Trzaskowskiego przez Pocztę Polską, czy chociażby spoty wyborcze, które w swej treści nie mają niczego z promocji sylwetki kandydata, a są jedynie po to, by pluć na kontrkandydata.

Pod szyldem promocji egalitaryzmu Prawo i Sprawiedliwość nie tylko pozwoliło na, lecz także i wyrażnie hołdowało sprowadzeniu publicznej debaty do poziomu kostki Bauma. Tak jakby wbrew temu co mówią politycy tej partii, zapomnieli oni, że jeżeli już cokolwiek należałoby wyrówywnać to chyba tylko i wyłącznie w górę. No bo jeżeli w dół, to tych analogii do komuny zrobi się wokół nich zatrważająco dużo. 

Po piąte: kampania tematów zastępczych

Tak jest zawsze - jednak współcześnie ta potęga mediów społecznościowych oraz nośność tematów jest tak duża, że to wszystko zostaje z nami na o wiele dłużej. Tweety, memy czy print screeny wypowiedzi zelawają internet i często jako wyrwane na moment z kontekstu mikro-poletka bitewne służą zwaśnionym stronom do toczenia sporów na przykład o to, czy sformułowanie "warszawka" kogoś obraża czy nie, czy nasze dzieci masturbują się w szkołach czy nie i tak dalej. Dyskusje te generują kolejne a zalew informacji i sensacji jest jeszcze większy w i tak już przeciążonym informacją internecie oraz ludzkim umyśle. Czasami mam wrażenie, że w tym wszystkim brakuje powrotu do korzeni i istoty takiej debaty. Do deliberowania chociażby o tym, że prezydent stoi przecież na straży praworządności i konstytucyjnosci, a nie na straży rozdawania pieniędzy danym grupom społecznym, od których to głosow zależy później wyborczy wynik. Nawet jeżeli jest to jego wyborczy wynik.  

Prawo i Sprawiedliwość faktycznie wyniosło poziom debaty publicznej na nieosiągalne wyżyny. Do stratosfery arogancji. Na szczyty przyzwolenia na zachowania jak dotychczas niegodne. Tak, Prawo i Sprawiedliwość -  bo to przecież oni wzięli 5 lat temu odpowiedzialność za kraj, za debatę publiczną, niejako także i za styl narracji debaty prezydenckiej. 

Jak widać dziś - ta odpowiedzialność była przez te pięć lat niezwykle wybiórcza. 

Komentarze

Popularne posty